Nie samym gotowaniem feministka żyje

Co prawda bez gotowania byłoby ciężko przeżyć, bo nawet wodę na zupkę chińską trzeba zagotować, ale ponoć niektórzy potrafią :P Ja do survivalowców nie należę i wolę sobie ugotować lub upiec, ale ostatnio jakoś ani czasu, ani nastroju nie było, choć pomysłów parę do głowy przyszło. Po prostu gdy wracam z  pracy do domu jestem często tak zmęczona, że puszczam sobie audiobooki z radia i biorę do ręki robótkę. Ostatnio dwie rzeczy na raz robię. Jednak jedna z nich to dość długoterminowy projekt i nie wiem co i czy w ogóle z niego wyniknie, więc póki co się nie chwalę coby nie zapeszać. Druga to wiedźma z gazetki, którą kupiłam dwa lata temu podczas Erasmusa w Hiszpanii. Trafiłam na nią przypadkiem w chińskim sklepie i z miejsca uznałam, że ten wzór kiedyś wyszyję. To kiedyś odnosiło się do dalszej przyszłości, ponieważ szyłam wtedy jeden maciupeńki obrazek na rok, a moje oczy coraz gorzej rozróżniały podobne kolory. Ale gazetkę kupiłam i przywiozłam do Polski i tak sobie grzecznie przeleżała 2 lata w teczce, razem z innymi magazynami o robótkach. Kolejna rzecz, która mnie w niej ujęła, że cała jest poświęcona wiedźmom, a ze względu na mój charakter, często tak byłam i jestem nadal określana :D Muszę wyjaśnić tą słabą jakość zdjęć, które dziś zamieszczę. Niestety moje akumulatorki z aparatu się na mnie wypięły i dopóki nie zaopatrzę się w nowe, to niestety muszę korzystać z aparatu w telefonie. Przy naturalnym świetle jeszcze sobie jakoś radzi, ale przy sztucznym to te 5 megapikseli nie daje rady.


Niestety mieli tylko 4 część. Pewnie Chińczyk skupował, co zostało w kiosku i sprzedawał za grosze. Gazetka kosztowała mnie 80 eurocentów, a na okładce widnieje cena 4,95 euro. Gdyby mieli ich więcej, pewnie bym wykupiła wszystkie możliwe.

Wracając do wiedźm z gazetki. W marcu wróciłam do wyszywania po długiej przerwie, więc nie chciałam od razu zaczynać od ogromnego obrazu. Wzięłam super drobniusieńką kanwę i wybrałam duży, ale łatwy wzór, gdzie było ledwie 25 kolorów. Zamiast krzyżyków, za którymi przez bardzo długi czas nie przepadałam i dopiero niedawno na nowo do nich powróciłam, wyszyłam wiedźmę haftem gobelinowym - półkrzyżykami. Wada takiego szycia jest niestety jedna podstawowa - strasznie, ale to strasznie się kanwa wykrzywia, mimo używania tamborka. Naciągnięcie go na tekturkę, żeby był równy zajęło mi dwie godziny i dopiero za 4 razem osiągnęłam w miarę zadowalający efekt. Kiedy jeszcze wizerunek wiedźmy  ograniczał się jedynie do głowy z kapeluszem, dojrzała go moja chrześnica i nie mogła od niego wzroku oderwać. Skończony obrazek powędrował więc do niej. Żeby było zabawnie, trochę się przeliczyłam dobierając muliny. Wybrałam te z mojego pudełka (które wtedy jeszcze było dość niewielkie) i do wyszycia kapelusza użyłam pięknego błękitu Puppets. Uznałam, że przy tylu pasmanteriach w mieście, w którejś na pewno dokupię jeszcze ze dwa motki potrzebne na sukienkę. Po pierwsze klęłam niemiłosiernie, kiedy po raz kolejny wydłubywałam postrzępione nitki z kanwy, plątała się, przerywała i darła jak stare prześcieradło. A po drugie okazało się, że wszystkie pasmanterie w okolicy (czyli 5, które obeszłam), wycofało się ze sprzedaży tej najtańszej muliny. Ariadna też nie miała idealnie pasującego odcienia, ale na szczęście na kapelusz motka starczyło, a na sukienkę użyłam już zbliżonego koloru i nawet się specjalnie mocno nie odróżnia. Efekt wyszedł całkiem zadowalający, jak na powrót do haftu po długiej przerwie.


Moja wymarzona wiedźma musiała znowu trochę poczekać, bo niestety jej dobór kolorów i drobny wzór uniemożliwiały mi robienie jej w sztucznym świetle - w każdym razie wtedy miałam taki problem, bo obecnie sobie jakoś radzę :) Przed nią postanowiłam zmierzyć się z krzyżykami i zrobiłam hibiskusy, które idealnie pasują do kolorystyki mojego pokoju i przypominają mi Hiszpanię, gdzie można je spotkać w większości przyzamkowych ogrodów.


Po hibiskusach przyszła kolej na pamiątkę komunijną dla mojego bratanka, niestety jej zdjęcia nie zdążyłam zrobić, bo właściwie dwa dni przed komunią ją wykańczałam. A potem na warsztat trafił dodatek do prezentu ślubnego dla przyjaciółki. Bardzo jej zależało na obrazie w odcieniach błękitu i zgodnie z życzeniem taki dostała :) Zgodnie z tym co mówiła, cała rodzina jej męża była nim zachwycona i obecnie wisi w widocznym miejscu na ścianie ich domu.


I właściwie od lipca miałam dużą przerwę. Zajęłam się paroma innymi rzeczami, trochę się wyczerpałam tymi wszystkimi krzyżykami i musiałam chwilę odsapnąć i nadrobić zaległości w lekturach. Ale ostatnio mi przeszło i wiedźma powróciła z całą mocą. Uznałam, że jak nie teraz to wcale i w końcu trzeba się za to zabrać. Docelowo ma wyglądać tak:



Od tygodnia szyję i obecnie postęp przedstawia się następująco:


Niby kanwa jest dość drobna, ale jest to i tak spory kawał materiału - obraz ma 286 x 251 krzyżyków i musiałam go podpiąć żabkami, żeby mi niepotrzebnie się nie plątał przy igle. Tak myślę, że do końca roku się wyrobię. Proszę za mnie trzymać kciuki :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz