Poszła baba w las!

W sensie: Feministka wybrała się na grzyby...

Uwielbiam jeździć na grzyby. Co roku razem z rodzicami pakujemy się w samochód i jedziemy w nasze ulubione od kilku lat miejsce, gdzie można znaleźć najróżniejsze gatunki (jadalne i nie). Co roku sytuacja w lesie się zmienia: raz pełno było zajączków, innym razem kozaków, dwa lata temu nazbieraliśmy wspaniałych opieniek miodowych, rok temu był wysyp prawdziwków, a w tym roku ogólnego wysypu nie było, ale wszędzie pełno kani rośnie. Jednak my wolimy nie ryzykować z ich zbieraniem, są łatwe do pomylenia z trującymi. Jeździmy od czerwca. Najpierw na jagody - niecały 1l uzbieraliśmy. Potem jeżyny - ledwo pół litra. A grzybów nic i nic i nic. Ciepło, ale sucho. A jak mokro to zimno i grzybów nie było. I tak cały lipiec, trochę w sierpniu, wrzesień. Nawet rodzice na wieś do babci pojechali i tam też w lesie pusto. We wtorek w końcu postanowili, że w środę jadą. Oczywiście tata marudził, że pewnie będzie padać, nie ma po co jechać itp. Po powrocie z pracy, w domu zastał mnie zapach grzybów. W kuchni piękne łańcuchy, cała blacha prawdziwków i jeszcze odłożone na gulasz. Zebrali wiadro i kosz, zaczął się wysyp. Późno, ale ważne że jest. No to skoro są, to jadę dziś z nimi. Pobudka była o 5:30, ale czego się nie robi dla grzybów? Po dotarciu na miejsce czekało nas pierwsze zaskoczenie: ktoś był już przed nami: na brzegu lasu stały 2 (!) samochody, a kolejny parkował za nami. Grzybiarzy w lesie tak dużo, że tych grzybów niestety za mało. Nasz trasa wyczyszczona z prawdziwków, tylko nogi się ostały i jeden maleńki samotniczek schowany w ściółce. Parę podgrzybków i całkiem sporo maślaków, bez których dobry sosik nie ma racji bytu. Niestety niektórzy "grzybiarze" do lasu nie przyjeżdżają na grzyby. Spotkaliśmy grupę, którą można określić tylko słowem "wsiury". Nie wieśniaki, bo wieśniak to przecież zwykły rolnik, ale właśnie wsiur. Drze się to jak głupie, że po całym lesie niesie, klnie co drugie słowo "k..." i "ch..", a do rozgrzewania na pewno nie służyła im herbatka w termosie. Najgorsze było to, że gdzie myśmy szli, tam zaraz pojawiały się w odległości głosu wsiury. Choć też na dobre nam wyszło, bo odchodząc od nich zwiedziliśmy zakątki lasu, w których zwykle nie szukaliśmy i nową miejscówkę prawdziwków znaleźliśmy. W jednym miejscu chyba 6 zebraliśmy. Ale zdziwiło nas to, że nigdzie nie było opieniek. Dwa lata temu na każdym pniu rosły, w zeszłym roku nie byliśmy tam w trakcie sezonu, ale w tym roku już powinny być, a tu nic nie ma.  W czasie 4 godzinnego spaceru wszędzie spotykaliśmy grzybiarzy, ale najbardziej zaskoczył nas widok po wyjściu z lasu. Przy rowie stało 14 samochodów! Trudno się dziwić, że grzybów niewiele. W czasie drogi powrotnej, przy każdym kawałku lasu stało pełno auto. No tak sobota, pierwszy wysyp, wszyscy chcą zdążyć przed końcem sezonu. W weekendy niestety nie ma sensu jeździć, lepiej w tygodniu pojechać, kiedy w lesie spokojniej.

Mimo wszystko wyprawa się opłaciła, bo po zsypaniu wszystkiego wyszło nam całe wiadro grzybów + 14 prawdziwków. A żeby nie było, że się tylko słownie przechwalam, trochę zdjęć na dowód. Niestety robione telefonem, nie lubię brać aparatu do lasu.




Uwielbiam muchomory - w sensie na nie patrzeć, aż tak szalona nie jestem, żeby je wcinać. Uważam, że czerwone muchomory są piękne i nie ma sensu ich niszczyć, nic nikomu nie robią i nie idzie ich pomylić z jadalnym, a są piękną ozdobą lasu.

Nasza pełna blacha prawdziwków. Niestety w jednej z nóg jeszcze w najlepsze trwała uczta, kiedy ją rozkroiłam, ale cała reszta była cała i zdrowa :)

W wiaderku w większości podgrzybki, kilkanaście maślaków, parę sitaczy i kozak biały - sztuk jeden ;)

Takie ogólne spojrzenie

Gotowe po oczyszczeniu: do suszenia i mrożenia

 Jeszcze się wspaniałymi prawdziwkami pochwalę

Gotowe łańcuchy suszące się nad kuchenką: 3 podgrzybków i 1 prawdziwków (ten z przodu)

Na pewno za jakiś czas pojawi się parę wpisów na potrawy z grzybami, ale na dzisiaj to tyle :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz