Spóźnione z okazji Światowego Dnia Czekolady

Miało być wczoraj, ale wczorajszy dzień był zły. nawet nie tak zwyczajnie zły, ale bardzo zły. Taki z rodzaju: nic się nie udaje, nic nie wychodzi, nic się nie chce. Z racji, że wczoraj był taki dzień, uznałam że dodawanie czegokolwiek na bloga może mieć fatalne skutki i lepiej nie ryzykować.
Wczoraj podobno był Światowy Dzień Czekolady. Mój cudowny kalendarz z kotem Simona nic o tym nie wspomina (a ma odnotowane takie święta jak dzień spania w miejscach publicznych czy dzień wiatru), ale wszyscy trąbili o tym na facebooku, więc coś musi być na rzeczy.

Ogółem mój plan na zrobienie bloku zrodził się już w weekend, zanim jeszcze cokolwiek o dniu czekolady wiedziałam. Otóż zadzwonił mój brat, który obecnie mieszka w Anglii, aby mama podała mu przepis na blok, bo on już chce zrobić, żeby na jego urodziny był gotowy. No i jak tak posłuchałam, to mi też ślinka pociekła. Bo blok to nie jest ciasto - w końcu się go nie piecze. Ale to też nie typowy deser, bo łyżeczką nie da rady go wcinać. Blok to blok. Zawsze na każde urodziny moje i moich braci, oraz z okazji świąt Wielkiejnocy i Bożego Narodzenia, jest robiony blok. A w tym roku na moich urodzinach go nie było. Sama tak zdecydowałam, bo nie robiłam jak co roku dużej imprezy, to nie było sensu szykować góry jedzenia, żeby potem się marnowało. No ale jednak taka przerwa dłuższa dała się odczuć i uznałam, że blok musi być. Na szczęście, mimo pechowości wczorajszego dnia, blok jak zwykle się udał. Zresztą nie ma możliwości, żeby się nie udał. Ale potrzeba dużo miejsca w zamrażalniku - tak żeby keksówka się zmieściła. Chyba że robimy go w czasie jesiennych/zimowych/przedwiosennych chłodów, to wtedy może i być dobrze zabezpieczony na balkonie. I takie małe ostrzeżenie: jak robisz blok cała twoja dieta idzie w cholerę, a twoja godność razem z nią, ale o tym na koniec. W przepisie użyję zdjęć poglądowych i proszę się nie śmiać z mojej oldschoolowej miski, ona ma ponad 30 lat, szacunek jej się należy!

Potrzebne będą:
  • 2 szklanki mleka w proszku (w proszku, nie granulowanego - WAŻNE)
  • 1,5 szklanki cukru
  • 1 margaryna
  • 3 łyżki dobrego ciemnego kakao (takie z lekkim czubem)
  • 10-15 dag orzechów:
    • jakich komu pasuje, ja mieszam laskowe, włoskie i migdały, a raz nawet dodałam ziemne i też był boski,
    •  jest to zdecydowanie porcja umowna, ponieważ każdy sypie ile ma, ile mu pasuje lub ile woli
  • wafle suche tortowe
  • 3 paczki herbatników (petit lub inne bez dodatków, paczki takie podwójne, nie te maleńkie)
  • 100 ml wody
Do małego garnka wrzucamy margarynę (tak całą, można pokroić na kawałki, ale ja z reguły zostawiam w całości), kakao, 1 szklankę cukru i zagotować, aż się wszystko ładnie połączy. Co jakiś czas pomieszać, żeby się nie przypaliło. Na poparzone od łyżki usta polecam nałożyć solidną warstwę żelu dentystycznego lub aloesu i następnym razem zapamiętać, żeby pochuchać solidnie przed kolejnym podjadaniem.
Do dużej michy wsypujemy mleko w proszku, 0,5 szklanki cukru i wodę. Miksujemy aż wyjdzie gładka masa. Co jakiś czas trzeba dać odpocząć mikserowi, co by się nie spalił, bo może być ciężko. Jak już czekolada w garnku się ładnie wymieszała, to dodajemy jej po trochu do masy i miksujemy, aż do wykorzystania całej. Zbieramy masę z boków michy - NIE PALCAMI! - i miksujemy ponownie do gładkości.


Zanim przejdziemy do kolejnego punktu szykowania, trzeba przygotować blachę. Keksówkę wykładamy papierem do pieczenia, lub śniadaniowym lub folią, tak żeby zapas wystawał po bokach (żeby potem można było blok tym zapasem nakryć), ładnie dociskamy do brzegów. Ma się nie ruszać. Na dno kładziemy pojedynczo obok siebie herbatniki (w całości), tak żeby mniej więcej spód keksówki był zakryty.

Jak to już zrobione, to pozostałe herbatniki lekko ściskamy dłonią (żeby się połamały na kawałki) i wrzucamy wszystkie do masy. Dorzucamy orzechy, zgodnie z preferencjami i upodobaniem - np. po garści każdego rodzaju. W całości, ewentualnie można włoskie połamać na mniejsze, ale bez przesady. Bierzemy dwa wafle z paczki, łamiemy na kawałki tak jak herbatniki i wrzucamy do michy.





I teraz nasza cała godność idzie w cholerę, bo trzeba to wszystko pięknie wymieszać. Pięknie się nie da, bo nawet przy profesjonalnym sprzęcie i tak się upaprzesz czekoladą, więc nie ma sensu się starać. Dieta idzie zaraz za nią, bo jeszcze zanim jest dobrze wymieszane, zaczynasz powoli podpróbowywać, a to orzeszka, a to wafelka czy herbatnika. Sprawdzamy jak to wygląda. Jak widać dużo czekolady - w sensie mieszanka dodatków jest nie tyle nią pokryta, co w niej jeszcze pływa lub jeszcze nią ocieka, to dokładamy kolejnego wafla i kolejnego. Gotowe będzie jak nam się ładnie pokryje wszystko czekoladą, ale nie będzie ona ściekać, kapać itp.





Zaczynamy powoli przekładać masę do keksówki. Po jednej łyżce, tak żeby dno się zakryło równomiernie. Bierzemy do ręki tłuczek kuchenny (jakby ktoś miał wątpliwości o jaki mi chodzi, to po kliknięciu w tłuczek wyskoczy wam obrazek jaki) i ładnie wszystko ugniatamy na równo, tak żeby wszystkie przestrzenie zostały wypełnione zgniecioną masą. Kładziemy kolejną warstwę i znowu ugniatamy. Ugniatamy solidnie, żeby i blok był spójny (dlatego nie może być za dużo "luźnej" czekolady bo inaczej będzie się rozpadał) i jak najwięcej się zmieściło. Wykładamy do czasu wykończenia masy lub keksówki. Moja ma 40 cm i choć z reguły to masa wykańcza się pierwsza (wspomagana przez wcześniejsze podjadanie), to raz z bratem przesadziliśmy i zostało nam jeszcze sporo w misce. Oboje byliśmy już wtedy pełnoletni, ale po zakończeniu wyglądaliśmy jak dzieciaki, które dobrały się do słoika nutelli lub zapasów czekolady w barku. Nie tylko ręce ale i twarze mieliśmy całe w czekoladzie.

Ugnieciony w keksówce blok zawijamy w wystającą folię/papier i wkładamy do zamrażalnika (lub na balkon - wtedy radziłabym zabezpieczyć jeszcze dwoma torbami).



Niech sobie poleży nockę przynajmniej, ale jak poleży i tydzień, to nic mu nie będzie. Idealny jak ma się czas kilka dni przed (np. świętami), bo na dzień przed planowaną imprezą jest mnóstwo innych rzeczy do zrobienia.

Jak już się wyleżakuje i ładnie stwardnieje, to można zabrać się do szamania. I tu jest odpowiedź na pytanie po co papie czy folia. Otóż zamarznięty blok nie tak łatwo da się wyłuskać z keksówki, z papierem jest po prostu wygodniej go wyszarpać. Do pokrojenia też radziłabym użyć grubszego noża, przy takim natężeniu dodatków pokrojenie go wymaga nie lada siły. Ale wszelkie te trudy warte są tego smaku. Po dwóch kawałkach zdrowy rozsądek woła dość, ale mózg ma ochotę na więcej i więcej. I tym sposobem wcinamy milion kalorii, ale kto by się tym przejmował :) Smacznego!


1 komentarz:

  1. Pracochłonne bardzo, ale efekty warte wszystkiego. Umorusanie czekoladą w tym przypadku można uważać za plusy, lepsze to niż warzywka w całej kuchni, bo się kremu zachciało, ale pokrywa postanowiła się nie domknąć ;) A przez te obrazki to ja muszę kawy i jakąś czekoladę zjem, inna rzecz nie przychodzi mi do głowy :)

    OdpowiedzUsuń